wtorek, 6 grudnia 2016

Rozdział I

      Zima, rok 1943. III Rzesza
               Dzisiaj, 4 lutego ogłoszono trzydniową żałobę, która miała uhonorować klęskę, którą ponieśliśmy pod Stalingradem. Bitwa stalingradzka trwała od 23 listopada zeszłego roku. Przez ten czas wiele się wydarzyło. Wielu poległo i jeszcze większa ilość ludzi chciała się za to zemścić. Zakończyła się ona dwa dni temu naszą porażką. My jako jedyny właściwi organ żyjący na świecie ponieśliśmy porażkę. Z relacji wielu ludzi, którzy przeżyli dowiedziałem się, że całkowitą przewagę straciliśmy pod Kurskiem. Ciężko jest mi przyjąć do wiadomości taki obrót sytuacji. Byliśmy doskonale przygotowani. Doskonale wyszkoleni żołnierze stanęli na linii walki i... polegli. Wysłaliśmy Erharda Milcha. Był doskonały w organizacji jednak nawet on nie był wstanie przechylić szali zwycięstwa na naszą stronę. Ciężko jest mi powiedzieć kogo za to obwiniać. Nie wiem nawet czy jest kogo. W wojnie są porażki i zwycięstwa. Wszystko trzeba przyjąć z wysoko uniesioną głową jednak nigdy nie jest tak, że człowiek jest wstanie ze wszystkim się pogodzić.

                Odchylił się na krześle i oparł o jego oparcie. Przejechał prawą dłonią po swojej twarzy odczuwając już ogólne zmęczenie. Kolejny dzień poświęcony na badania, eksperymenty i zapisywanie notatek. Zamknął dziennik, który leżał na biurku przed nim i schował go do szuflady biurka kolejno zamykając ją na klucz. Westchnął ciężko i wpatrzył się w sufit bawiąc się niewielkim kluczykiem. Za oknami panowała ciemność oświetlona tylko nielicznymi lampami zakładu. Śnieg sypał już od tygodnia powodując, że drogi stawały się nieprzejezdne. Ponownie westchnął i schował klucz do kieszeni w marynarce. Podniósł się z krzesła i wyłączył lampkę, która stała w prawym, górnym rogu solidnego, dębowego biurka. Pomieszczenie zostało pochłonięte przez ciemność. Stał tak przez chwilę rozglądając się jeszcze dookoła. Jutro znowu czekał go ciężki dzień więc jedyną rozsądną opcją było udanie się na spoczynek. Odgonił od siebie wszystkie myśli i wyszedł z pomieszczenie również zamykając je na klucz.

              ***

                    Krzyk. To był jedyny dźwięk, który było słychać w promieniu kilometra. Wrzawa, wrzask, który rozsadzał czaszkę. Chaos rozprzestrzeniający się dookoła nie pozwalał skupić się na myślach. W oddali można było usłyszeć strzały. Serię strzałów, które były wydane z broni palnej. Ludzie miotali się dookoła nie wiedząc co zrobić. Każdy chciał uciec. Każdy chciał ocalić życie swoje lub swoich bliskich. Jednak przy wojnie nawet bliscy przestali mieć znaczenie, bo każdy stawał się egoistą. Nikt nie chciał poświęcić życia za cenę kilku chwil poczucia, że jest się bohaterem. Ponowne wystrzały i kolejna seria wrzasków, płaczu i lamentów. Młody chłopak uchylił powieki i od razu tego pożałował. Ostry ból przeszył mu czaszkę sprawiając, że miał ochotę umrzeć na miejscu. Rozejrzał się dookoła i nie widział nic poza wojną. Płomienie trawiły budynki pozostawiając z nich zalewie szkielety konstrukcji. Mężczyźni w mundurach stali z wyciągniętymi przed siebie broniami. Niektórzy uśmiechali się, kolejny przywdziewali maski obojętności i znudzenia. Siedział oparty o jeden z budynków i rozglądał się dookoła. Po tylu latach wojny przywykł do niej. Nie pogodził się z tym ale przywykł. Spojrzał w lewo i zobaczył jak jeden z żołnierzy gwałci młodą dziewczynę. Ta nawet nie krzyczała. Leżała na brzuchy i spoglądała przed siebie pustym wzrokiem. Znał ją. Córka piekarza. Miła, niegdyś wesoła Zośka. Zawsze włosy miała spięte w warkocz. Nie liczyła nawet na to, że zdoła się wyrwać. Po prostu przyjęła swój los tak samo jak on. Nie podniósł się by jej pomóc. Nie krzyknął, nie zaoferował jej wsparcia duchowego. Po prostu odwrócił głowę. W jego głowie nastała pustka. Dźwięki dochodzące z zewnątrz przestały do niego docierać. Siedział pusty pod walącym się budynkiem nie chcąc wołać o pomoc. Odchylił głowę w tył tak by móc spojrzeć w niego. Widział przesuwające się po nim chmury. Lewinie posuwały się na przód popychane przez wiatr. Nie przerażało go kwilenie małego dziecka i rozpaczliwy lament jego matki. Nie zwracał uwagi na rozczłonkowane zwłoki przed sobą. Gapił się na niebo nad sobą tworząc marzenie. Chciałby szybować wśród tych chmur pozostawiając życie tu na ziemi daleko za sobą. Chciał uwolnić się z sznurów obojętności i bezwładności myślowej. Z zamyślenia wyrwał go cień, który przesłonił mu widok nieba. Stał przed nim wysoki mężczyzna. Żołnierz w oliwkowym mundurze. Machał do kogoś ręką, krzycząc niezrozumiałe dla niego słowa. On nie chciał ich rozumieć. Nie starał się nawet by to usłyszeć. Beznamiętnie wpatrywał się w jego twarz czekając na swoją kolej. Kiedy to nastąpi wtedy będzie mógł szybować wśród chmur. Nie odczuwał ogarniającego go zimna. Śnieg leżał wszędzie w zasięgu jego wzroku. Nie wiedział jaki jest dzień tygodnia ani miesiąc. Wiedział, że jest zima. Czekał na kulę, która zabierze mu oddech jednak nic takiego się nie działo. Do stojącego przed nim mężczyzny podeszło jeszcze dwóch. Spojrzało pogardliwie na chłopaka przed sobą i pokiwali głowami. Złapali go pod pachy i podnieśli do góry. Spojrzał pierw na jednego potem na drugiego. Teraz odczuł odrobinę zainteresowania. Gdzie go zabierali...?
-Gdzie....? - zdołał tylko wypowiedzieć cicho to jedno słowo.
Nie uzyskał żadnej odpowiedzi i nawet na nią nie liczył. Chciał po prostu coś powiedzieć. Opuścił głowę w dół i pozwolił zaciągnąć się do jednej z furgonetek. Został wrzucony do tyłu. Jęknął cicho czując mocne uderzenie na wyczerpanym ciele. Przymknął oczy leżąc na boku. Nie chciał się podnosić. W takiej pozycji było mu wygodnie. Nie musiał wysilać się na nic więcej. Po policzku spłynęła mu samotna łza. Tęsknił za dniami, w których nie było wojny, śmierci i głodu. Chciał powrócić do tamtych chwil kiedy matka głaskała go czule po głowie i wołała na obiad. Otworzył oczy i spojrzał na ciemność przed sobą. Odczuwał każdy mięsień w ciele, który palił bólem. Żołądek zaczął dopraszać się o pożywienie, którego nie dostarczał mu już kilka dni. Zwinął się w kłębek podciągając kolana pod brodę. Ponownie zamknął oczy i czekał na to co ma nastąpić. Za zamkniętymi drzwiami samochodu zostawił wojnę.  Nie obchodziło go co stanie się z tamtymi ludźmi. Nie było dla nich ocalenia i nadziei. Przywołał w pamięci obraz miejsca, w którym się wychował. Niewielkie miasteczko. Ludzie, którzy znali się od zawsze. Pamiętał jak wybiegał za budynki na roztaczające się tam pole. To była wiosna. Zapach kwiatów, śpiew ptaków. Kładł się wtedy w wysokiej trawie i bawił w chowanego z kolegami. Potem biegli przed siebie do lasu. Śmiech roznosił się wszędzie. Wieczorami, kiedy jeszcze na niebie nie pojawił się księżyc wracali do domów. Zjadali ciepły posiłek i ponownie wychodzili. Tym razem kierowali się w przeciwnym kierunku. Po drugiej stronie miasteczka znajdowało się jezioro. Mimo iż woda nie była tam czysta kąpali się w nim. Wymęczeni całym dniem zabaw padali w łóżkach i z zadowoleniem zasypiali nie mogąc doczekać się kolejnego dnia, w którym ponownie spędzą czas na wesołych dziecięcych grach. Zawsze o świcie budziło go przyjemnie łaskoczące po twarzy promyki słońca. Ptaki wstawały do życia racząc go przyjemną la ucha melodią. Teraz to wszystko trawiła pożoga. Zmęczył się. Otulił się bardziej ramionami i nie zwracając uwagi na ciągły wrzask zasnął z nadzieją, że już się nie obudzi. Nie miał snów. Nie miał o czym śnić. Jego jedynym marzeniem stały się teraz przesuwające leniwie po niebie chmury.

1 komentarz:

  1. Witam,
    wspaniale, zastanawiam się, co chcą zrobić z tym chłopakiem, czemu go zabrali...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń