wtorek, 30 maja 2017

Informacja

Wiem, że przez długi okres czasu nic się nie pojawiało. Całą winę zrzucam na studia i problemy prywatne. Mimo iż kolejny rozdział jest napisany to jednak mam wrażenie, że czegoś w nim brakuje. Tak więc do końca tego tygodnia przeredaguję go i wrzucę.
Wszystkim tym, którzy przeczytali to co tutaj jest zamieszczone bardzo dziękuję. Tym, którzy w pewnym sensie czekali z niecierpliwością na kolejny rozdział dziękuję jeszcze bardziej.
Jednak podchodząc do tego racjonalnie wiem, że nie jest Was dużo to jednak odczuwam przyjemne ciepło na myśl o tym, że moje pisanie komuś się spodobało.
Tak więc najpóźniej w niedzielę pojawi się coś nowego.

S.

sobota, 17 grudnia 2016

Rozdział II

Obudziło go mocne szarpnięcie za ramię. Nie otworzył oczu od razu. Pierwsza rzecz jaka przyszła mu na myśl to gdzie się właśnie znajdował, ile jechał, co teraz. W lekkim stresie czekał na kolejne wydarzenie. Ponownie szarpnięcie zmusiło go już do uchylenia powiek. Spojrzał przed siebie i zobaczył parę ciężkich, wysokich i skórzanych butów. Były one nałożone na spodnie, które przy budzie zaczęły tworzyć coś na wzór poduszeczki. Nie widział dokładnego koloru ubioru chociaż na dobrą sprawę w ogóle go to nie interesowało. Wytężając wzrok zobaczył parę jeszcze jednych nóg stojących dalej. Dziwne uczucie napierania na udo uświadomiło mu, że za nim też ktoś stoi. Dopiero teraz poczuł odrobinę zainteresowania. Dlaczego trzech żołnierzy zajmuje się jedną, wychudzoną i bezbronną osobą? Nie stanowił dla nich żadnego zagrożenia. W strzępach ubrania nawet by niczego nie schował. Więc dlaczego...?
-Aufstehen! (Wstawaj)
Usłyszał niski głos Niemca. Podniósł głowę i spojrzał na jego twarz, która skrywała się w półmroku furgonetki. Nie wiedział o co mu chodzi. Nie rozumiał i nie chciał zrozumieć. Jednak dłonie zaciskające mu się na ramionach i ciągnące w górę uświadomiły mu, że miał się podnieść. Zrobił to ociężale krzywiąc się nieco z powodu posiniaczonego ciała. Kiedy stanął na nogach mężczyzna przed nim zlustrował go wzrokiem tak chłodnym, że przeszyły go dreszcze. Opuścił głowę i tuż przed sobą miał jego tors, a właściwie przeponę. Dopiero teraz uświadomił sobie jakim jest małym, zmizerniałym chłopakiem. Nie odczuł jednak wstydu. Nie odczuwał nic. Odrobina stresu sprzed chwili dawno się ulotniła i nic po niej nie zostało. Szedł na śmierć. Wiedział o tym. Każdy w tych czasach wiedział, że jeśli nie umarł dzisiaj to czeka go to jutro.
-Nehmen Sie es ins Labor! (Zabrać go do laboratorium)
Po kolejnym ostrym rozkazie został pchnięty w plecy i zmuszony do wyjścia z samochodu. Na zewnątrz panował już zmierzch. Szybko rozejrzał się dookoła by stwierdzić, że znajdują się w środku jakiegoś lasu. Wysokie drzewa pokryte były białym puchem przysłaniały mu wszystko inne. Spojrzał szybko pod nogi by się nie przewrócić. Dopiero będąc pewnym, że stoi stabilnie na niewielkim kamieniu spojrzał przed siebie. Na wprost widział ogromny piętrowy budynek. Wiedział, że ma teraz jedyną chwilę by mu się przyjrzeć. Jednak w tej szarości ciężko było dostrzec cokolwiek. Zaledwie kilka lamp oświetlało szare, murowane ściany budynku. Poza krzykami znajdujących się tu ludzi panowała całkowita cisza. Zero wystrzałów, wrzasków umierających i skrzeczenia ognia. Gdzieś w głębi siebie czuł, że nie oznacza to nic dobrego. Miał wrażenie, że czas dookoła niego stanął w miejscu. Z zamyślenia wyrwało go kolejne pchnięcie. Kiedy jego bose stopy dotknęły śniegu miał ochotę uciec. Wrócić do pojazdu i zaszyć się tam już do końca. Gdzie by teraz nie uciekł i tak zginie. Zwiesił głowę w dół i cały czas się krzywiąc zaczął iść za żołnierzami. Nie miał odwagi odwrócić się za siebie. Mógł sobie jedynie wyobrazić, że miał za plecami wysoki mur albo ogrodzenie, które nie wpuszczało nikogo obcego na ten teren.

                                                                        ***

Wysoki, całkiem przystojny chłopak biegł przez wąską uliczkę miasta. Było już ciemno, a on nie zdążył wrócić do domu. Starał się wybierać trasę tak by nie wpaść przypadkiem na nieodpowiednich ludzi. Cenił swoje życia i chciał jeszcze trochę z niego skorzystać. W końcu dopiero co oświadczył się młodej Magdzie. Znali się od dziecka i chciał spędzić z nią również resztę życia. Oboje mieli po 20 lat jednak uważali, że nie zmienią zdania na ten temat. Tak więc wracał od niej późną porą narażając się przy tym utratom życia. Cudem uniknął trafienia do wojska, a to tylko dlatego, że był w połowie Żydem. Cmoknął głośno odganiając od siebie zbędne myśli. Przemknął kolejną uliczkę i znalazł się pod domem. Niewysoki budynek był taki sam jak inne. Szary, brudny i ledwo stojący. Otworzył drzwi, które głośno zaskrzypiały i szybko przez nie wszedł. Zamknął za sobą dokłdanie i nie zapalając światła ruszyć po omacku schodami na pierwsze piętro. Tam odliczył dokładnie 10 kroków i obrócił się w prawo. Wymacał klamkę i nacisnął ja szybkim ruchem. Przemknął do środka i szybko zamknął drzwi. Rozejrzał się po niewielkim korytarzu jeśli można to tak w ogóle nazwać i skierował się na lewo. Zamiast drzwi wisiała gruba, zielona zasłona. Przeszedł przez nią i rozejrzał się po niewielkim pokoju. Na dwuosobowym łóżku spali już jego dwaj bracia. Byli młodsi od niego. Jeden miał 12, drugi 16 lat. Uśmiechnął się szeroko widząc jak są w siebie wtuleni by zatrzymać jeszcze więcej ciepła w zimnym pomieszczeniu. Szybko się przebrał w piżamę i położył się obok nich. Kołdra ledwo zakrywała ich trójkę jednak nikt się nie skarżył.  Dwudziestolatek podłożył jedna rękę pod głowę, a drugą objął jednego z braci chcąc się odrobinę ogrzać. Cały czas uśmiechał sie do siebie na wspomnienie kilku chwil spędzonych z Magdą. Ona tak samo jak i on żyli w ubogich rodzinach. Mimo trudów radzili sobie jak mogli ciesząc się każdym dniem. W czasach gdzie dookoła panowała wojna chcieli wydobyć ze wspólnego czasu jak najwięcej pozytywnych emocji. Zwykły spacer był dla nich wielkim przeżyciem. Mogli się wtedy trzymać za ręce i mimo niskiej temperatury chodzić na łąkę, na której spotykali przebiegające sarny.
Z lekkiego snu obudziły go krzyki za oknem. Uniósł się nieco na łokciu chcąc dowiedzieć się o co chodzi. W momencie kiedy po raz kolejny usłyszał te same absurdalne argumenty kłótni jego sąsiadów, stracił tym zainteresowanie. Ziewnął kilka razy i wtulając się bardziej w bardzo postanowił dalej iść spać. Rano czekało go całkiem sporo pracy i nie chciał by w połowie zbrakło mu sił.






wtorek, 6 grudnia 2016

Rozdział I

      Zima, rok 1943. III Rzesza
               Dzisiaj, 4 lutego ogłoszono trzydniową żałobę, która miała uhonorować klęskę, którą ponieśliśmy pod Stalingradem. Bitwa stalingradzka trwała od 23 listopada zeszłego roku. Przez ten czas wiele się wydarzyło. Wielu poległo i jeszcze większa ilość ludzi chciała się za to zemścić. Zakończyła się ona dwa dni temu naszą porażką. My jako jedyny właściwi organ żyjący na świecie ponieśliśmy porażkę. Z relacji wielu ludzi, którzy przeżyli dowiedziałem się, że całkowitą przewagę straciliśmy pod Kurskiem. Ciężko jest mi przyjąć do wiadomości taki obrót sytuacji. Byliśmy doskonale przygotowani. Doskonale wyszkoleni żołnierze stanęli na linii walki i... polegli. Wysłaliśmy Erharda Milcha. Był doskonały w organizacji jednak nawet on nie był wstanie przechylić szali zwycięstwa na naszą stronę. Ciężko jest mi powiedzieć kogo za to obwiniać. Nie wiem nawet czy jest kogo. W wojnie są porażki i zwycięstwa. Wszystko trzeba przyjąć z wysoko uniesioną głową jednak nigdy nie jest tak, że człowiek jest wstanie ze wszystkim się pogodzić.

                Odchylił się na krześle i oparł o jego oparcie. Przejechał prawą dłonią po swojej twarzy odczuwając już ogólne zmęczenie. Kolejny dzień poświęcony na badania, eksperymenty i zapisywanie notatek. Zamknął dziennik, który leżał na biurku przed nim i schował go do szuflady biurka kolejno zamykając ją na klucz. Westchnął ciężko i wpatrzył się w sufit bawiąc się niewielkim kluczykiem. Za oknami panowała ciemność oświetlona tylko nielicznymi lampami zakładu. Śnieg sypał już od tygodnia powodując, że drogi stawały się nieprzejezdne. Ponownie westchnął i schował klucz do kieszeni w marynarce. Podniósł się z krzesła i wyłączył lampkę, która stała w prawym, górnym rogu solidnego, dębowego biurka. Pomieszczenie zostało pochłonięte przez ciemność. Stał tak przez chwilę rozglądając się jeszcze dookoła. Jutro znowu czekał go ciężki dzień więc jedyną rozsądną opcją było udanie się na spoczynek. Odgonił od siebie wszystkie myśli i wyszedł z pomieszczenie również zamykając je na klucz.

              ***

                    Krzyk. To był jedyny dźwięk, który było słychać w promieniu kilometra. Wrzawa, wrzask, który rozsadzał czaszkę. Chaos rozprzestrzeniający się dookoła nie pozwalał skupić się na myślach. W oddali można było usłyszeć strzały. Serię strzałów, które były wydane z broni palnej. Ludzie miotali się dookoła nie wiedząc co zrobić. Każdy chciał uciec. Każdy chciał ocalić życie swoje lub swoich bliskich. Jednak przy wojnie nawet bliscy przestali mieć znaczenie, bo każdy stawał się egoistą. Nikt nie chciał poświęcić życia za cenę kilku chwil poczucia, że jest się bohaterem. Ponowne wystrzały i kolejna seria wrzasków, płaczu i lamentów. Młody chłopak uchylił powieki i od razu tego pożałował. Ostry ból przeszył mu czaszkę sprawiając, że miał ochotę umrzeć na miejscu. Rozejrzał się dookoła i nie widział nic poza wojną. Płomienie trawiły budynki pozostawiając z nich zalewie szkielety konstrukcji. Mężczyźni w mundurach stali z wyciągniętymi przed siebie broniami. Niektórzy uśmiechali się, kolejny przywdziewali maski obojętności i znudzenia. Siedział oparty o jeden z budynków i rozglądał się dookoła. Po tylu latach wojny przywykł do niej. Nie pogodził się z tym ale przywykł. Spojrzał w lewo i zobaczył jak jeden z żołnierzy gwałci młodą dziewczynę. Ta nawet nie krzyczała. Leżała na brzuchy i spoglądała przed siebie pustym wzrokiem. Znał ją. Córka piekarza. Miła, niegdyś wesoła Zośka. Zawsze włosy miała spięte w warkocz. Nie liczyła nawet na to, że zdoła się wyrwać. Po prostu przyjęła swój los tak samo jak on. Nie podniósł się by jej pomóc. Nie krzyknął, nie zaoferował jej wsparcia duchowego. Po prostu odwrócił głowę. W jego głowie nastała pustka. Dźwięki dochodzące z zewnątrz przestały do niego docierać. Siedział pusty pod walącym się budynkiem nie chcąc wołać o pomoc. Odchylił głowę w tył tak by móc spojrzeć w niego. Widział przesuwające się po nim chmury. Lewinie posuwały się na przód popychane przez wiatr. Nie przerażało go kwilenie małego dziecka i rozpaczliwy lament jego matki. Nie zwracał uwagi na rozczłonkowane zwłoki przed sobą. Gapił się na niebo nad sobą tworząc marzenie. Chciałby szybować wśród tych chmur pozostawiając życie tu na ziemi daleko za sobą. Chciał uwolnić się z sznurów obojętności i bezwładności myślowej. Z zamyślenia wyrwał go cień, który przesłonił mu widok nieba. Stał przed nim wysoki mężczyzna. Żołnierz w oliwkowym mundurze. Machał do kogoś ręką, krzycząc niezrozumiałe dla niego słowa. On nie chciał ich rozumieć. Nie starał się nawet by to usłyszeć. Beznamiętnie wpatrywał się w jego twarz czekając na swoją kolej. Kiedy to nastąpi wtedy będzie mógł szybować wśród chmur. Nie odczuwał ogarniającego go zimna. Śnieg leżał wszędzie w zasięgu jego wzroku. Nie wiedział jaki jest dzień tygodnia ani miesiąc. Wiedział, że jest zima. Czekał na kulę, która zabierze mu oddech jednak nic takiego się nie działo. Do stojącego przed nim mężczyzny podeszło jeszcze dwóch. Spojrzało pogardliwie na chłopaka przed sobą i pokiwali głowami. Złapali go pod pachy i podnieśli do góry. Spojrzał pierw na jednego potem na drugiego. Teraz odczuł odrobinę zainteresowania. Gdzie go zabierali...?
-Gdzie....? - zdołał tylko wypowiedzieć cicho to jedno słowo.
Nie uzyskał żadnej odpowiedzi i nawet na nią nie liczył. Chciał po prostu coś powiedzieć. Opuścił głowę w dół i pozwolił zaciągnąć się do jednej z furgonetek. Został wrzucony do tyłu. Jęknął cicho czując mocne uderzenie na wyczerpanym ciele. Przymknął oczy leżąc na boku. Nie chciał się podnosić. W takiej pozycji było mu wygodnie. Nie musiał wysilać się na nic więcej. Po policzku spłynęła mu samotna łza. Tęsknił za dniami, w których nie było wojny, śmierci i głodu. Chciał powrócić do tamtych chwil kiedy matka głaskała go czule po głowie i wołała na obiad. Otworzył oczy i spojrzał na ciemność przed sobą. Odczuwał każdy mięsień w ciele, który palił bólem. Żołądek zaczął dopraszać się o pożywienie, którego nie dostarczał mu już kilka dni. Zwinął się w kłębek podciągając kolana pod brodę. Ponownie zamknął oczy i czekał na to co ma nastąpić. Za zamkniętymi drzwiami samochodu zostawił wojnę.  Nie obchodziło go co stanie się z tamtymi ludźmi. Nie było dla nich ocalenia i nadziei. Przywołał w pamięci obraz miejsca, w którym się wychował. Niewielkie miasteczko. Ludzie, którzy znali się od zawsze. Pamiętał jak wybiegał za budynki na roztaczające się tam pole. To była wiosna. Zapach kwiatów, śpiew ptaków. Kładł się wtedy w wysokiej trawie i bawił w chowanego z kolegami. Potem biegli przed siebie do lasu. Śmiech roznosił się wszędzie. Wieczorami, kiedy jeszcze na niebie nie pojawił się księżyc wracali do domów. Zjadali ciepły posiłek i ponownie wychodzili. Tym razem kierowali się w przeciwnym kierunku. Po drugiej stronie miasteczka znajdowało się jezioro. Mimo iż woda nie była tam czysta kąpali się w nim. Wymęczeni całym dniem zabaw padali w łóżkach i z zadowoleniem zasypiali nie mogąc doczekać się kolejnego dnia, w którym ponownie spędzą czas na wesołych dziecięcych grach. Zawsze o świcie budziło go przyjemnie łaskoczące po twarzy promyki słońca. Ptaki wstawały do życia racząc go przyjemną la ucha melodią. Teraz to wszystko trawiła pożoga. Zmęczył się. Otulił się bardziej ramionami i nie zwracając uwagi na ciągły wrzask zasnął z nadzieją, że już się nie obudzi. Nie miał snów. Nie miał o czym śnić. Jego jedynym marzeniem stały się teraz przesuwające leniwie po niebie chmury.

niedziela, 4 grudnia 2016

Prolog

       
To dopiero początek brutalnej pełnej przemocy historii, która nie ma szczęśliwego zakończenia. Chcemy pokazać życie, które stało się Eksperymentem. 
Tak więc zapraszamy do czytania, wyrażania swoich opinii i poglądów. 
S.A.


        Spoglądał na chłopaka przed sobą. Nagi, bezbronny, obojętny, oddany. Wiedział co czuje, bo czuł to samo. Patrzył mu prosto w szare oczy, które nie wyrażały zbyt wiele. Zbliżył się do niego i stanął tak by ich torsy się stykały. Robili to co im kazano. Nie okazywali sprzeciwów. Jedynie wewnątrz walczyli sami ze sobą. Nie chcieli tego. Nie chcieli się do siebie zbliżać. Jednak żaden z nich nie wypowiedział tego na głos. Prowadzili kłótnie jedynie mentalnie. Położył prawą dłoń na biodrze chłopaka i zacisnął na nim palce. Wyżywali się na sobie wzajemnie szukając ukojenia, które pomogłoby im znieść kolejne chwile w tym pokoju. Czasem zamienili z sobą parę zdań by ewentualnie omówić sytuacje, które wydarzyły się chwilę wcześniej. Uzyskiwane zadowolenie nie miało nic wspólnego z prawdą. Wszystko wywołane chemicznie. Parsknął cicho i zabrał rękę z jego nagiego biodra. Pchnął go tak by oparł się plecami o zimną ścianę. Pochłonął wzrokiem jego ciało i podszedł.

-Zaczynamy.
       Szepnął tak by tylko chłopak przede mną mógł to usłyszeć. Nie przejmował się widownią, którą mają. Ona to wszystko zaplanowała i badała. Złapał ręką kark chłopaka zmuszając go by uniósł głowę do góry. Dopiero wtedy przywarł swoimi wargami do jego od razu wymuszając mocny, brutalny pocałunek pełen niechęci.